
Wschód słońca nad Balmorą
Mając w trakcie tej wycieczki dużo do zrobienia i niewiele pomysłów na to, od czego zacząć, stwierdziłem, że pierwsze na liście powinno być dostarczenie dokumentów Cesarza do Caiusa Cosadesa. Rozumowałem, że niezależnie od tego, co jest w przesyłce, uda mi się od niego zdobyć trochę lokalnych informacji. Cóż za niedocenienie sprawy, jak się okazało! Poszukiwania zacząłem w oberży „Przy Południowym Murze”, gdzie spodziewałem się być może zastać właściciela lub służkę, która byłaby od rana na nogach. I znów pudło. Mieszkańcy oberży właśnie udawali się na spoczynek po pracowitej nocy. Nietrudno było poznać, że to miejsce jest lokalną meliną gildii złodziei - pierwszą napotkaną osobą była właścicielka lombardu, która niewątpliwie nie zadawałaby wielu pytań na temat pochodzenia towarów, które do niej trafiają. Gdy zapytałem ją o Cosadesa, określiła go jako „starego cukrojada”, co zaskoczyło mnie jeszcze bardziej. Załatwiam sprawy Cesarza, kierują mnie do złodziejskiej meliny, mam szukać jakiegoś narkomana; rozważałem, czy nie dać sobie spokoju z całym tym przedsięwzięciem i nie przyłączyć się do gildii, ale ta dziwna sytuacja wzbudziła moją ciekawość. Zgodnie ze wskazówkami Bacoli Closciusa, właściciela „Przy Południowym Murze”, podążyłem do najbiedniejszej części Balmory, by odnaleźć tego „starego cukrojada".
Caius otworzył mi drzwi i wpuścił mnie do małego, nędznego mieszkanka. Był poczochrany i bez koszuli, a pomieszczenie było umeblowane w nieco nieuporządkowany sposób. Szczególnie rzucała się w oczy fajka skoomowa – wyglądała na mocno używaną i sprawiała wrażenie, jakby ktoś chciał ją w pośpiechu ukryć i marnie mu to wyszło. Bez podawania szczegółów dałem mu do zrozumienia, że zostałem wysłany do Balmory, żeby go odszukać. Wyraził zdziwienie, że ktokolwiek miałby być aż tak zainteresowany „starym człowiekiem ze słabością do skoomy” i, szczerze mówiąc, z każdą minutą sam byłem coraz bardziej zdziwiony. Z pewnymi oporami wręczyłem mu pakiet dokumentów.
Przeglądając pierwszą stronę – odkodowując ją najwidoczniej w pamięci – ku mojemu zdumieniu zdawał się przemieniać na moich oczach. Osoba, która przed chwilą była nieco zapadniętym, starym człowiekiem, teraz przedstawiała sobą połączenie wspaniałych mięśni i kontroli oddechu. Uczyniwszy jeden pełny wdech i wydech i pozbywszy się starannie wypracowanych pozorów ślamazarności, Caius stał się gibkim, dobrze umięśnionym człowiekiem, z którym zdecydowanie nie chciałbym się zmierzyć w walce wręcz. Wyraz zdziwienia i wahania na jego twarzy ustąpił miejsca pewności siebie i sile, która przepełniała, jak się zdawało, to niewielkie pomieszczenie. Gdy zaś znów podjęliśmy na nowo rozmowę, stało się jasne, że w istocie wpływy Caiusa sięgały dużo, dużo dalej niż te poorane kamienne ściany.
Bez dalszych przebieranek Caius przedstawił się jako człowiek Cesarza na prowincję Morrowind, arcyszpieg Ostrzy, które są oczami i uszami Cesarza we wszystkich regionach. Z przyczyn nieznanych zarówno mnie, jak i Caiusowi - choć być może reszta dostarczonych dokumentów je wyjaśni - Cesarz nakazał mu wprowadzić mnie do tej organizacji. Jestem więc obecnie nowicjuszem w służbie wywiadowczej Jego Wysokości pod rozkazami Caiusa Cosadesa. Gdy spytał mnie, czy jestem gotów wykonywać jego rozkazy, w moim umyśle zrodziły się pewne wątpliwości, ale nie okazałem żadnych zastrzeżeń. Nie wiem, co by się stało, gdybym odmówił służby, choć zastanawiam się, czy wyszedłbym z tego pomieszczenia żywy.
Moje pierwsze zalecenia jako członka Ostrzy były stosunkowo proste, szczególnie że towarzyszyło im dwieście złotych smoków. Niektóre Ostrza prowadzą otwartą działalność: świadczą pewne usługi i oferują kontakty. Caius dał mi listę niektórych z nich, zamieszkałych w prowincji Vvanderfell, która najwyraźniej jest moim terenem działania; zalecił mi spotkać się z nimi najszybciej, jak to możliwe. Mam to uczynić po cichu, jako że nie mam należeć do tego jawnego personelu pomocniczego. Dał mi kilka wskazówek, jak wyrobić sobie w okolicy przykrywkę. Wciąż wiruje mi w głowie od wszystkich tych zawiłości złożonej polityki i społeczności Morrowind. Oprócz zwykłych gildii, w polityce Morrowind dominują przynależności klanowe, skupiające się w pięciu „wielkich rodach”. Zamierzam być ostrożny w związywaniu się z którąkolwiek konkretną nitką tej skomplikowanej tkaniny. By przetrwać, powinienem najpierw zdobyć przynajmniej trochę wiedzy o niej.
Choć Caius zdecydowanie zgodził się z moimi przezornymi zamiarami, zasugerował, iż moje doraźne potrzeby dobrze zadowoli członkostwo w gildii magów z całą jej generalnie luźną strukturą. Tutejszy sekretarz gildii, Ranis Athrys, powitała mnie w szeregach organizacji. Nie szczególnie ciepło czy z entuzjazmem, ale przynajmniej opłaciło mi się to materialnie – przyjaciół nie zyskałem, ale możliwość dostępu do skrzyni w siedzibie gildii oraz korzystania z łóżka w obszarze sypialnym już tak. Caius zasugerował mi, że uczennica Ranis, Ajira, będzie prawdopodobnie lepszym kontaktem. Sama będąc nietutejsza, z pewnością może być wobec mnie mniej sztywna, choć ludzie-koty z prowincji Khajiitów też nie są zbyt przyjaźnie nastawieni do osób bretońskiego pochodzenia, takich jak ja sam. Spotkałem się z nią przelotnie, ale gdy zszedłem do głównych pomieszczeń siedziby gildii – znajdujących się w piwnicy – było już późno. To był długi dzień. Rano zajmę się nawiązywaniem znajomości z kolegami z gildii.