Dzień pierwszy: Przybycie na Vvanderfell



Nabrzeże Seyda Neen


Nazywam się Arvil Bren. Jestem czarodziejem bretońskiego pochodzenia. Przedziwny splot zdarzeń i okoliczności sprawił, że dziś rano przybyłem do prowincji Morrowind. Choć znalazłem się tu jako więzień, zostałem zwolniony z chwilą, gdy znalazłem się w porcie w Seyda Neen. Wygląda na to, że Cesarz ma wobec mnie jakieś plany, okaże się jednak jeszcze, czy i jak bardzo będą one zgodne z moimi własnymi.

Zwolnienie wraz ze sporą sumką pieniędzy otrzymałem od niejakiego Sellusa Graviusa, Rycerza Wędrownego na usługach Legionu Cesarskiego, najwyraźniej dowódcy tutejszego kontyngentu straży. Był wobec mnie uprzejmy, ale nie przesadnie przyjacielski; widać było, że uwolnienie mnie to kwestia rozkazów, jakie mu wydano. Ja sam również otrzymałem od niego rozkazy. Mam zgłosić się do człowieka imieniem Caius Cosades w mieście Balmora i dostarczyć mu pewien pakiet dokumentów. Powiedziano mi też, że otrzymam dalsze rozkazy. Tak niespodziewane odzyskanie wolności jest dla mnie niewątpliwie błogosławieństwem, mam jednak wątpliwości, czy ta służba dla Cesarza będzie mi pasowała. Decyzja co do wykonywania rozkazów nie jest jeszcze podjęta, a dokumenty na razie leżą bezużyteczne pośród mego bagażu.

Choć nie mam pewności, czy chcę służyć Cesarzowi, dobrym, zapobiegliwym krokiem byłoby zaprzyjaźnić się w pewnym sensie z tutejszymi władzami, zaś okazja do tego nadarzyła się niemal natychmiast. Pierwszym obywatelem, jakiego napotkałem dziś rano po opuszczeniu biura celnego, był Bosmer imieniem Fargoth. Nie jest on najwyraźniej najlepszym kumplem tutejszych posterunkowych, jako że już na wstępie zaczął narzekać na cotygodniowe naloty straży. Traf chciał, że znalazłem pierścień, który według niego został mu zrabowany – twierdził, że to jakaś pamiątka rodzinna. Był ze mną dość zażyły, wyraził też niewątpliwie szczerą wdzięczność za zwrócenie pierścienia, jednak nie czuję się zobowiązany do jakiejś szczególnej lojalności względem niego; gdy zaś jeden ze strażników uczynił przy mnie uwagę na temat jego łotrzykowskiego sposobu bycia i poprosił mnie o pomoc, zgodziłem się z chęcią.

Dzień spędziłem na zaznajamianiu się z tą względnie dziką częścią Morrowind. Nie powinienem chyba oceniać całej prowincji po tym niewielkim obszarze, jaki widziałem, szczególnie, że obszar ten – zwany Gorzkim Wybrzeżem – nie jest zbyt wysoko ceniony nawet przez jego własnych mieszkańców. Fakt, że daje spore możliwości polowania: po nabyciu w domu cechowym włóczni udało mi się zjeść dobry posiłek złożony z mięsa lokalnych krabów błotnych. Miałem też okazję spotkać inny gatunek tutejszej fauny wodnej, zwany zębaczem. Biorąc pod uwagę moje ograniczone zdolności w posługiwaniu się włócznią oraz brak nagolenników, uznałem, że miałem szczęście, że wydostałem się bezpiecznie na brzeg . Na szczęście lokalne władze postanowiły okazać pewien rodzaj pomocy nowoprzybyłemu imigrantowi i pozwolono mi spocząć na twardym sienniku w piwnicy biura celnego.

Wstałem o północy i zgodnie z radą Hrisskara Płaskostopego wszedłem na szczyt latarni morskiej. Z tego wysoko położonego punktu obserwacyjnego mogłem widzieć większą część osady, nie będąc samemu dostrzeżonym. Tak, jak można było się spodziewać, dało mi to okazję do przyuważenia Fargotha, jak chował swoje nielegalną zdobycz do pniaka drzewa w bagnie, które położone jest za budynkami głównej ulicy i oddziela je od nędznych szałasów biedniejszej części miasteczka. Gdy Bosmer sobie poszedł i droga była wolna, opuściłem latarnię, zabrałem jego łupy i zgłosiłem się do Hriskara. Zostałem za swe wysiłki szczodrze wynagrodzony, zarówno materialnie, jak i sympatią ze strony strażnika. Pierścień Fargotha może i jest jego rodzinną pamiątką, nie jest jednak dziedzictwem jego bosmerskiego klanu, jako że napisy na nim wygrawerowane są w języku Altmerów. Fakt, że w jego kryjówce znajdował się wysokiej jakości wytrych, nasuwa mi też myśl, że wszedł on w posiadanie pierścienia drogą nie bardziej zgodną z prawem niż ja, zatrzymam go zatem dla siebie.

W dniu jutrzejszym zamierzam dalej zaznajamiać się z okolicą i tutejszą ludnością. Zdobyłem szczegółowe wskazówki, jak dotrzeć do tej Balmory, można też tam się dostać łazikiem; to taki wielki lokalny stwór wykorzystywany do transportu karawan. Jaką drogą tam wyruszę i czy w ogóle, jeszcze się okaże.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz