Dzień czwarty: Perły i zabójcy

Powoli zaczynam godzić się ze swym losem i nawet mi się to opłaca. Dziś stawiłem czoła deszczowi i ponurej atmosferze Gorzkiego Wybrzeża i wybrałem się na polowanie. Deszcz niemal natychmiast przestał padać, a zachmurzenie bardzo szybko zmieniło się w słoneczny dzień. Zrobiłem dobry użytek z faktu, że jestem teraz porządnym obywatelem; jeden ze strażników pomógł mi zbadać zatokę na zachód od miasta.

Chciałem sprawdzić, czy lokalne mięczaki, zwane małżami, wytwarzają perły. Wszedłem do wody, by za chwilę zostać otoczony przez wygłodniałe zębacze. Wymachując włócznią, cofnąłem się na brzeg. Na szczęście pierścień, który znalazłem wśród skarbów Fargotha przejawia pewne ograniczone właściwości uzdrawiające. Rozważałem plan: wejść kilkukrotnie do wody, by zwabić zębacze, po czym, stojąc na plaży, przetrzebić ich zastępy włócznią. Nie było to jednak konieczne. Jeden ze strażników zobaczył, w czym problem, i przyszedł mi z pomocą. Po krótkich negocjacjach zgodził się popłynąć i osłaniać mnie mieczem, gdy ja będę nurkował po małże. Znalazłem piękną perłę, po czym zapłaciłem mu trochę złota i rozstaliśmy się.

Niewątpliwie dobrze jest być w przyjaznych stosunkach z posterunkowymi, nie chcę jednak przesadzać. Powrót do chaty pełnej nielegalnych towarów nazbyt kłóci się z moim nowym poziomem relacji z władzami. Nie mam powodu sądzić, że przeszukają mi mieszkanie, ale po co ryzykować? W Addamasartus, jaskini przemytników, znajduje się głęboka pieczara, do której można się dostać jedynie przepływając niewielki dystans pod wodą. Schowałem tam księżycowy cukier w skrzyni, którą znalazłem na brzegu. Niezbyt prawdopodobne, żeby ktoś go tam znalazł. Będzie mi szkoda, jeśli komuś jednak się uda, ale przynajmniej uniknę zatargów z władzą. Prawdę mówiąc, to i tak bezpieczniejszy będzie tam niż w mojej walącej się chacie, umieściłem więc również w skrzyni perłę i srebrny sztylet.

Ten sztylet stanowi czubek góry lodowej skrywającej pewną tajemnicę. Zaczęło się to dzisiaj po południu, gdy wypoczywałem na plaży. Nagle zostałem gwałtownie zaatakowany sztyletem przez człowieka w czarnym pancerzu. Z trudem podniósłszy się na nogi, zdołałem łyknąć trochę mikstury uzdrawiającej; była ona chyba jedyną rzeczą, która utrzymała mnie przez życiu dość długo, bym zdołał wyjąć włócznię w obronie. Gdy już udało mi się przebić nią napastnika, zdarłem zeń zbroję, która zdaje się być wykonana z dobrej plecionki z wyjątkowo giętkiej stali. Jest niewiarygodnie lekka i ma cudowny, matowo czarny kolor; doskonała do potajemnych nocnych zadań. Rozmowa z jednym ze strażników upewniła mnie, że taki pancerz jest znakiem rozpoznawczym Mrocznego Bractwa, gildii zabójców. Martwi mnie bardzo, że mojej śmierci chce najwyraźniej ktoś, kogo pozycja pozwala mu wynająć tego typu organizację. I choć zamierzam nadal dobrze sypiać, od dzisiaj staram się mieć jedno oko otwarte.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz